czwartek, 21 maja 2015

Rozdział trzeci

1.
   Kiedy pierwszy raz ją ujrzał płakała w deszczu. Samotnie spoglądała w górę, A łzy nieustannie spływały jej po policzkach niczym małe wrzące strumyki. O czym wtedy mogła myśleć?
   Wokół niej latało stado nietoperzy. Obserwujący ją zza drzewa chłopczyk chciał jej pomóc, ale nie zdołał się ruszyć. Patrzył z zachwytem jak obraz nietoperzy idealnie pasuje do jej smutnego, szarego oblicza. To był widok, którego nie można było zepsuć.
   Dziewczę wyciągnęło delikatnie bladą rękę i jeden z nietoperzy zawisł na niej. Jak to możliwe, że dziewczyna ma w sobie tyle gracji i piękna kiedy jest jeszcze małym dzieckiem?
  Majestatu dodawały jej czarne włosy, z których spływały zimne krople deszczu. Odbijały jej smutną, bladą twarz i zimne spojrzenie.
   W tej krainie nie ma nawet odrobiny światła. Ludzie tutaj mieszkający idealnie widzą w ciemnościach. Jednak, gdy podszedł do niej biały chłopiec można było zobaczyć jasny blask przecinający wszechobecny mrok. Oboje nadawali dziwny wygląd scenerii. Osobno wyglądali nijak, ale gdy się do siebie zbliżyli wszystko jaśniało. Przypominali coś czego chłopiec zza drzewa kompletnie nie znał. Wyglądali jak jasno świecący na niebie księżyc, którego tu, w tej mrocznej krainie nie było.
   Deszcz wokół nich tańczył jak oszalały, a nietoperze wzbiły się w górę tworząc nad nimi wielki okrąg. Biały chłopiec podał dziewczynce dłoń, zabierając ją stamtąd. Tam gdzie przed chwilą było tak oślepiająco jasno znów zapanowała ciemność. Chłopiec zza drzewa praz chwilę jeszcze stał jak zamrożony i przyglądał się temu miejscu. Upewnił się, że nic tam nie ma i pobiegł w stronę pałacu.
   Pierwsze spotkanie potrafi iskrzyć niczym diamenty, na które pada leniwie światło. Ale potrafi wzbudzać równie przeciwne emocje.
   W oczach chłopca zza drzewa odbijał się wyraźny obraz wysokiego mężczyzny. Na oko mógł mieć ze 30 lat, a może trochę mniej? Patrzył na niego z delikatną czułością, a czarna broda w jakiś magiczny sposób jeszcze bardziej dodawała mu uroku. Chłopiec uniósł wzrok troszkę wyżej i ujrzał lśniącą koronę z niebieskimi kamieniami. Wiadome było, że to władca, ale jaki? Ale skąd? Teraz mu się przypomniało, że tamta dziewczynka miała naszyjnik dokładnie z takim samym kamieniem.
  - Ten kolor kamieni... - zaczął nieśmiało chłopiec, ale nie odważył się skończyć, gdy zobaczył, że nadchodzi jego ojciec. Mężczyzna mimo to zrozumiał o jakie kamienie chodzi i w ogóle nie przejmował się obecnością jego opiekuna.
  - Kolor tych kamieni to indygo. Moja córka uwielbia ten kolor. Uważa, że idealnie komponuje się ze srebrem. - zaśmiał się po czym zaczął mówić do przybyłego mężczyzny. - Witaj hrabio, masz wspaniałego syna. Haha!
  - Dziękuję książę. Hmm, a gdzie twoja córka?
  - Pewnie gdzieś chodzi. Jest strasznie ciekawa świata. - Spojrzał w stronę chłopca. - Może jej poszukasz? Ostatnio widziałem ją przy wejściu.
   Chłopiec skinął głową i poszedł w kierunku bramy. Gdy tam doszedł jego oczom znów ukazała się ta dziewczyna. Spojrzeli na siebie. Chłód jej spojrzenia przenikał jego ciało.

  - Victorze...
  - Ach, księżniczka Arisa. Szybko się zjawiłaś. - Hrabia podszedł do niej i chwycił jej dłonie. - Tak dawno się nie widzieliśmy. Mogłaś napisać chociaż krótki list do mnie.
  - Ty także nie pisałeś. Czemu stoisz tu całkiem sam? I jak masz zamiar mi pomóc?
  - Wspominam stare czasy naszej młodości. Pamiętasz jak się poznaliśmy? To było takie ekscytujące. - Spojrzał na nią, jednak Arisa nie wykazywała szczególnych emocji. - Przynajmniej dla mnie. Nie martw się zaraz wszystko ci wyjaśnię. Nie ma pośpiechu. Chodź napijemy się twojej ulubionej herbaty.
   Ruszyli w stronę salonowej komnaty. Arisa rozglądała się dookoła podziwiając architekturę okazałego budynku. Mimo, że jako dziecko czasem tu bywała nigdy nie wchodziła do środka. Pamiętała, że zawsze z młodym hrabią bawili się na zewnątrz. Jego ojciec nie należał do osób o przyjemnej osobowości. Był Szorstki, często się złościł i nie było dnia bez jego chrypliwego wrzasku. Wszyscy się go obawiali. Nie przez czyny, a własnie przez osobowość.
   Młody hrabia przy każdym spotkaniu czekał przy bramie po czym oboje biegli do ogrodu, by podziwiać w nim kwiaty. Dla Arisy były bardzo wyjątkowe, gdyż rosły tylko w Krainie Cienia i miały lecznicze zastosowanie. Księżniczka zaśmiała się na to wspomnienie przyciągając dzięki temu uwagę hrabi. Spojrzał na nią pytająco.
  - Viktorze, czemu tym razem nie czekałeś na mnie przy bramie? Chłopiec z moich wspomnień zawsze to robił.
  - Nie jesteśmy już dziećmi... Już jesteśmy. Zapraszam do środka.
   Oboje weszli do komnaty. Służka szybko podała herbatę po czym odeszła pośpiesznym krokiem. Usiedli przy eleganckim stoliku, na którym prócz filiżanek, dzbanka i cukiernicy znajdowało się małe czarne pudełeczko. Arisa wpatrywała się w nie jak zahipnotyzowana. Domyślała się już po co ta cała sytuacja z listem. Zauważywszy jej reakcje hrabia wziął głęboki oddech.
  - Nie będę owijał w bawełnę i przejdę do konkretów. - Księżniczka przyglądała mu się uważnie oczekując wyjaśnień. - Nie ma co się oszukiwać i mydlić wszystkim oczy. Masz słabe wojska. Zawsze tak było. Twój zmarły ojciec doskonale o tym wiedział. Nawet śmiem przypuszczać, że niedługo wybuchnie wojna wewnętrzna w twojej krainie. Nie jedna osoba czyha na twoje życie. Potrzebna ci siła. Inne krainy raczej nie będą skore pomagać, skoro same chcą was zniszczyć. Pozostaje tylko cień. Ale żeby nie było za pięknie, nie robimy tego z dobroci serca. W końcu będziemy narażać dla was własne życia. Musimy otrzymać coś w zamian. Tak dla pewności, że nigdy nas nie zdradzicie.
  - Co masz na myśli?
   W pokoju atmosfera zrobiła się niezwykle napięta. Zapanowała grobowa cisza. Słychać było tylko irytujący dźwięk zegara i ich ciche oddechy. Nie wiedząc jak idealnie dobrać słowa, by nie wywołać wielkiej burzy, hrabia zaczął stukać palcem o stolik. Widać było coraz większe zniecierpliwienie Arisy. Już miała wstać, gdy w końcu odezwał się hrabia.


2.
   Tym czasem w Krainie Nowego Dnia Giortai, popijając białe wino, spoglądał na odbudowę głównej wioski. Przy jego boku w złotej zbroi stała Katty. Najodważniejszy i najzacieklejszy z wszystkich rycerzy. Dzięki swojej zwinności i sile, była głównym obrońca króla. Mimo tylu jej zalet, wszyscy wiedzieli, że to nie przez nie nią została. Duży wpływ na to miała jej uroda. Każdy w krainie i poza nią wiedział, że Giortai miał wielką słabość do kobiet.
  - Odbudowa długo zajmie. Miłosierny królu, czemu nie wysłałeś pełnej straży by zatrzymali tych kilku intruzów? Przecież doskonale wiedziałeś, że to się stanie.
  - Są pewne sprawy, o których nawet taka piękna kobieta jak ty nie powinna wiedzieć.
  - Ale przez twoją głupotę straciło życie wiele niewinnych osób!
  - Dość! Za dużo sobie pozwalasz. Jeśli nie chcesz mieć straconej głowy to lepiej zamilcz. Jesteś tylko głupią kobietą! Odejdź, chcę zostać sam.
   Król być może współczuł tym ludziom, ale teraz liczyło się, by jak najszybciej pokonać i przejąć krainie nocy. Chciał za wszelką cenę obalić władcę. Mimo, że zawsze tam panuje noc, to na tych ziemiach jest wiele cennych klejnotów, srebro i inne dobrodziejstwa natury. Przez to kraina jest bogata, ale słabo zbrojona. Łatwo można pokonać nocną straż. Jedyny problem stanowi Abbason i powód wojny. Nie można przecież wywołać jej od tak. Właśnie dlatego król woli sprowokować księżniczkę by to ona rozpoczęła ten cały absurd. Dla Giortaia i reszty władców nie byłoby za dobrze gdyby połączyła siły z hrabią. Jego rycerze są wyszkoleni do perfekcji. Jego ojciec bardzo dbał o to, by byli idealni.
   To co działo się w cieniu nigdy nie wychodziło na światło dzienne. Nie dało się odgadnąć, co przez te wszystkie pokolenia planował każdy hrabia. Może chcieli zawładnąć wszystkimi krainami. A może  po prostu pragnęli z wszystkich zakpić.
  - Sam osobiście pozbawiłem jednego hrabi głowy, to i drugi nie powinien stanowić problemu. Nie ważne czy zginie sto, tysiąc czy dziesięć tysięcy ludzi. Liczy się tylko przejęcie tej cholernej krainy, która już dawno nie powinna istnieć!
   W tym momencie do sali tronowej weszła niska służąca o krótkich blond włosach. Podeszła do króla i delikatnie się pokłoniła.
  - Panie...
  - Co się stało Rinette?
  - Do jego wielkiej mości przyszedł gość. Twierdzi, iż była zapowiedziana. Przyprowadzić?
  - Ah, tak, tak. Jak najprędzej się da. Przynieś również herbaty. Tylko zaparz tę z niebieskiej róży. Ta osoba ma bardzo wybredny gust.
   Rinette zrobiła dokładnie tak jak chciał jej władca. Przyprowadziła to sali tronowej wysoką smukłą kobietę o lodowatym spojrzeniu i surowym wyrazie twarzy. Przez całą drogę nie schodził z niej grymas niechęci, gniewu i nienawiści do wszystkiego. Miała splecione w skomplikowaną fryzurę siwiejące już włosy oraz ciemnozieloną prawie, że czarną suknię. Rinette odsunęła krzesło najciszej jak tylko potrafiła, by kobieta mogła usiąść, skłoniła się w pas i odeszła zaparzyć herbatę zgodnie z wolą swojego władcy.
  - Witaj księżno Månenotte. Rad jestem, że przybyłaś do mojej krainy. Nie przeszkadza ci słońce. Masz taką bladą cerę. Nie chciałbym być dostała poparzeń.
  - Nie martw się o to. W nocy nic nie widać...




poniedziałek, 2 lutego 2015

Rozdział drugi

1.
   Tak jak nakazała jego pani Abaddon wziął ze sobą dokładnie dwudziestu ludzi. Wyruszyli na wschód. Wędrówka konno zajęła im dokładnie cztery dni i trzy noce. Gdy dotarli już na miejsce zaczęli podpalać jeden dom za drugim. Ogień rozprzestrzeniał się w zastraszającym tempie.
  - Podpalcie też spichlerz. Dzięki temu pozbawimy ich żywności na jakiś czas. - Rozkazał Abaddon po czym pojechał do króla Giortaia.
   Nienawidził zabijania, jednak nie chciał przeciwstawiać się księżniczce. Znaczyła dla niego bardzo wiele. Dla niej był gotowy oddać własne życie. Podczas drogi rozmyślał o swojej przeszłości. Przez pewne wydarzenia szargało nim bezlitośnie sumienie każdej nocy.  On i Arisa mieli kiedyś wspólnego ojca. Został on zabity, gdy rodzeństwo miało trzynaście lat. Między księżniczka a jej sługą było około czterech miesięcy różnicy. To Abaddon był starszy, jednak jego matka była jedną ze służek księcia, przez co chłopak nie mógł objąć po nim władzy. Nie przejmował się tym, ponieważ nigdy tego nie pragnął. Jedyne czego chciał to zawsze być przy boku Arisy.
   Po śmierci księcia Angela, księżna matka zaakceptowała bękarta i przygarnęła pod dach czyniąc go tym kim jest teraz. Nie przeszkadzały mu żadne humory i zachcianki siostry. Nie zwracał również uwagi na szepty prostego ludu ani zgryźliwe komentarze wśród reszty służby i wojska. Kochał ją tak bardzo mocno, że nie mógł tego opisać żadnymi słowami. Wiedział już od bardzo dawna, iż nie kocha jej jak siostry, tylko jak kobietę. Niestety ich miłość nie miała prawa bytu. Była jedynie niespełnionym pragnieniem młodego mężczyzny. Nikt nie mógł się o tym dowiedzieć, więc i sama Arisa była nieświadoma jego najskrytszych uczuć. Ale jak długo Abaddon mógł wytrzymać w milczeniu? Jak długo mógł powstrzymywać swoje młodzieńcze pożądanie? Teraz nie było to ważne. Priorytetem był rozkaz jego pani... Nie, jego ukochanej.
   Zdążył dotrzeć do zamku i już napotkał pierwszą przeszkodę. Przy zamkowej bramie stało dwóch strażników. Zszedł z konia po czym podszedł bliżej. Strażnicy zauważywszy go ruszyli do ataku. Zdecydowanym ruchem przebił pierwszemu serce mieczem. Poprowadził ostrze ku górze rozcinając wroga. Odwrócił się w stronę drugiego przeciwnika. Strażnik widząc lodowate, pewne spojrzenie Abaddona, zawahał się i cofnął o krok. Niepewnie zamachnął bronią. Nocne dziecię wykorzystało ten ułamek sekundy ucinając słabeuszowi głowę.
   Wtargnął do środka i nie zatrzymując się nawet na chwile dobiegł do komnaty, w której przebywał król Giortai.
   Mężczyzna nawet nie drgnął. Stał spokojnie wyglądając przez okno. Odwrócił się w stronę młodzieńca, uśmiechnął i zasiadł na tronie. W tej chwili weszła straż, jednak gestem ręki rozkazał im się wycofać. On i Abaddon nie odrywali od siebie wzroku nawet na sekundę. Napięcie rosło z każdą chwilą. Nieustająca cisza, która panowała między nimi mogłaby doprowadzić do szaleństwa. Atmosfera robiła się coraz cięższa. Czy warto zaczynać rozmowę, gdy przeciwnik doskonale wie po co się tu znaleźliśmy? Giortai postanowił przerwać bezsens tej sytuacji.
  - Przyjeżdżacie tu, palicie mi pół krainy i jeszcze ty wtargnąłeś mi to mojego zamku. Powiedz jak mam to rozumieć?
  - Królu, oszczędź mi patrzenie jak robisz z siebie błazna. Doskonale wiesz po co tu jestem, wszak niedawno stąd odchodziłem. Moja pani nie była zachwycona ostatnimi wieściami. Masz pojęcie jak bardzo nie lubię jej przynosić złych wiadomości?
  - Och, więc była zła? Bardzo?
  - To ostrzeżenie. - Abaddon odwrócił się. Chciał odejść, gdy nagle król wstał i głośno wybuchł śmiechem. Chłopak przystawił mu czubek ostrza do szyi. - Nie kpij sobie.
   Oczy młodzieńca wyglądały jakby miotały nimi błyskawice Thora. W tej jednej, jedynej chwili Giortai naprawdę poczuł strach o własne życie. W końcu zrozumiał, że jego słowa nie skrywały cienia kłamstwa. Skinął głowa na znak, iż zrozumiał. Tym razem Abaddon mógł naprawdę odejść. Po drodze zgarnął resztę nocnej straży i wrócili do domu.

2. 
   Rozległo się głośne pukanie do drzwi sypialni księżniczki. Służąca weszła, by ją obudzić. Arisa odesłała służkę z powrotem i rozejrzała się dookoła. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Łoże jest tu gdzie stało, obok niego po lewej stronie był stolik, na którym była tylko świeca, kieliszek z niedopitym winem oraz zapieczętowany, biały zwój. Koło okna nadal znajdowała się szafka z najulubieńszymi książkami i sofa. Wszystko dokładnie tak jak przed zaśnięciem, a mimo to  coś było inne. Czuć było w komnacie czyjąś obecność, ale nikogo tutaj nie było. Arisa zaczęła rozglądać się uważniej i jeszcze uważniej. Stolik, świeca, zwój... właśnie... zwój... biały, zapieczętowany. Z pewnością nie było go wczoraj, gdy kładła się spać. Spojrzała na pieczęć. Z niedowierzaniem powtórzyła czynność kilkukrotnie. Pieczęć należała do hrabiego Victora. Był on władcą Krainy Cienia. Jego zwiadowcy byli wyszkoleni w najwyższym stopniu. Pod zasłoną nocy, niczym duchy potrafili zakraść się w dowolne miejsce nie wzbudzając podejrzeń. Ciemność zawsze była po ich stronie. Cisi, niezauważalni i nad wyraz przerażający. Cała jego armia znana była z cichych zabójstw. Przy nich nie znało się dnia ani godziny, gdy przychodził czyjś kres. Wymierzali "sprawiedliwość" szybko i bezlitośnie.
  Arisa odpieczętowała zwój. Dokładnie przeczytała jego treść. W pospiechu ubrała się niedbale rzucając papier na podłogę. Gdy tylko wyszła z komnaty od razu pośpieszyła do straży nakazując podwoić ochronę i czujność. W biegu plątała włosy. Rozkazała napotkanemu stajennemu przygotować rumaka.
   Nie zwarzając na nic Arisa pogalopowała hen, hen przed siebie sprowokowana wiadomością hrabiego. Co takiego zawierał jego zwój? Kto wie czy los będzie łaskaw nam to kiedyś zdradzić.
   Pojechała bez słowa. Jej wierny brat jeszcze nie zdążył wrócić z wyprawy do Krainy Nowego Dnia. Księżniczka doskonale wiedziała, że będzie przez niego zrugana od góry do dołu, ale mimo to pojechała. Sprawa jest tak paląco pilna, iż nie mogła tego w żaden możliwy sposób zignorować.
   Po wielu godzinach w końcu dotarła do zamku Pana Ciemności. Długo wahała się czy wejść do środka. Zdecydowana była, gdy brama sama zaczęła opadać w pół. Było mroczno i wszędzie unosiła się gęsta, nieprzyjemna mgła. Arisa miała wrażenie, że ciągle jest obserwowana. Wokół nie było słychać choćby najcichszego szelestu. To złowieszcze miejsce mogło doprowadzić do szaleństwa.
   Dłużej nie czekając ruszyła do przodu. Twarz jej była bez wyrazu. Księżniczka próbowała zachować zimną krew do samego końca. Rozglądała się dookoła i kątem oka zobaczyła jakiś mały cień, który biegał w kółko. Znając poziom straży hrabiego nie zwracała na niego większej uwagi.To co robił było po prostu śmieszne. Na chwilę zatrzymała się przy kamiennym posągu. Zsiadła z konia i podeszła bliżej. Delikatnie go dotknęła. Przywoływało to jej wspomnienia. Gdy była dzieckiem czasem przyjeżdżała tu wraz z jej ojcem, księciem Angelem. Wtedy bawiła się z małym hrabią właśnie w tym miejscu. Arisa zawsze liczyła, Victor chował i za każdym razem znajdywała go w ogrodzie wśród czerwonych róż.
  - Możesz już się pokazać? Mam dość twojego biegania. - Odezwała się dziewczyna nieco już poirytowana zachowaniem tajemniczego osobnika.
  - Kim jesteś?! Czego tu szukasz?! Nie ruszaj się! - Zza kolumny wyłonił się mały chłopiec z napiętym łukiem skierowanym w stronę Arisy.
  - Nie krzycz tak, zwracasz się do władcy Krainy Wiecznej Nocy. Okaż trochę szacunku chłopczyku. Miło by było gdybyś sam się przedstawił i odłóż ten łuk, bo zrobisz sobie krzywdę.
  - Nazywam się Feniks. Wiesz, że to imię od takiego dziwnego ptaka. Nie pamiętam jaki. Mama mi kiedyś o nim mówiła. Znasz go? - Chłopiec odłożył swój łuk na ziemie. Już miał nastąpić kolejny potok słów, gdy wtrąciła się Arisa.
  - Tak, wiem. To zwierze uważane jest za symbol wiecznego życia. Odradzany z popiołów. Masz bardzo ładne imię. Uwielbiam te ptaki.
  - Naprawdę? - Zachwycił się malec.
  - Tak, ale bardziej od nich kocham nietoperze. - Uśmiechnęła się biorąc konia i ruszyła na przód.
  - Czemu własnie je? Feniksy są sto razy fajniejsze. Dokąd idziesz?
  - Czemu ty zadajesz tyle pytań? Idę spotkać starego przyjaciela.
  - A gdzie on jest? - Chłopczyk uparcie nie odstępował Arisy na krok.
  - W ogrodzie. - Uśmiechnęła się ponownie.
  - Ale teraz tam jest tylko...

3. 
   Abaddon wreszcie wrócił z misji. Chciał jak najszybciej opowiedzieć siostrze o tym co się stało. Poszedł do komnaty, w której najczęściej pracowała. Niestety tam jej nie było. Przeszukał większość zamku. W końcu zapytał przechodzącej nieopodal służącej.
  - Gdzie jest księżniczka?
  - Nie wiadomo. Gdy jedna z pracownic ją obudziła, to księżniczka po krótkim czasie wybiegła w połowie ubrana i kazała stajennemu przygotować konia. Pojechała rano i do teraz nie wróciła. Ciekawe czy coś się stało.
  - Sama?
   Służąca przytaknęła, po czym wróciła do swoich obowiązków. Abaddon nie wiedząc co ma zrobić zdjął klucz wiszący na jego szyi i pobiegł do sypialni siostry. Tylko ich dwójka mogła tam wchodzić. Reszta służby miała surowy zakaz.
  Gdy dotarł na miejsce rozejrzał się po pokoju. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Podszedł do niepościelonego łóżka chcąc je poprawić. Nieświadomie nadepnął na jakąś kartkę. Podniósł ją, spojrzał, a w niej treść:

Droga księżniczko Ariso,                        
Zmartwiła mnie wieść o Twoich dwóch wojnach, które szykują się w najbliższym
czasie. Myślę, że mogę Ci pomóc. Przyjedź do mojego zamku jeszcze dziś.
Wszystko wyjaśnię jak się zjawisz. Tylko proszę bądź sama.
                                                                      Hrabia Victor

   Po przeczytaniu tego Abaddon nie czekał nawet chwili dłużej. Wsiadł na konia i ruszył w stronę Krainy Cienia. Obawiał się w jaki sposób Victor chce pomóc Arisie. Uważał, że ten człowiek nie ma żadnych skrupułów. Jeśli coś sobie ubzdura koniecznie musi to mieć. Nie ważne jakim kosztem.
   Pamiętał z dzieciństwa, że hrabia zawsze kleił się do jego siostry. Nawet jak jej to nie odpowiadało, to mu nie przeszkadzało. To właśnie Abaddon zawsze ją chronił przed tym potworem. Jeśli teraz się nie pospieszy, ten głupiec może zrobić coś naprawdę nieprzemyślanego. A potem inni będą musieli naprawiać jego błędy. Jak zawsze.
   Pospieszył konia i ruszył na przód. Zgodnie z planem przy zamku powinien być za około dwie godziny.

niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział pierwszy

   Na południowej wieży zamczyska z czarnego granitu stała bladolica dziewczyna z włosami czarniejszymi niż smoła. Miała na sobie rozłożystą suknie w kolorze indygo, spod której wychodził czarny materiał. Do tego nosiła delikatną pelerynę wyszywaną maleńkimi diamentami. Gdy zawiał wiatr lekki materiał unosił się i łudząco przypominał niebo iskrzące od gwiazd. Patrzyła ku górze, a w jej dużych szarych oczach odbijał się srebrny księżyc.
   Powoli zamknęła powieki, by po chwili znów je otworzyć. Obojętnie spojrzała na pobliską wioskę. Dostrzegła, że światło płonącej pochodni zbliża się do zamku. Uniosła do góry rękę i delikatnie skinęła dłonią dając znać dwóm strażnikom stojącym tuż za nią. Jeden z nich ukłonił się i pobiegł w stronę płomienia. Pomachał do dziewczyny na sygnał, iż nie ma niebezpieczeństwa. Zeszła na dół wraz z drugim strażnikiem i podeszła do nieoczekiwanego gościa. Okazało się, że był to jeden z poddanych informujący o podejrzanej osobie widzianej w wiosce.
   W tym samym czasie coś zaszeleściło w krzakach. Obok dziewczyny w ziemie wbiła się strzała. Wszyscy odwrócili się w kierunku, z którego leciała. Nagle młody mężczyzna wybiegł, skoczył do góry i zamachnął mieczem celując w stojącą dziewczynę. Strażnik reagując w mgnieniu oka odparł atak wroga. Po krótkiej walce pozbawił mężczyźnie broni i go schwytał.
  - Kim jesteś?! - spytał strażnik.
   Wróg nie zamierzał pisnąć nawet słowa. Po odzieniu jakie nosił można było wywnioskować, że pochodzi z Krainy Wiecznego Lodu. Nosił ciepłe ubrania, buty i peleryna były z gęstego futra.
   Mężczyzna popatrzył na głowę dziewczyny, na której lśnił srebrny diadem z trzema kamieniami koloru jej sukni. Wyciągnął rękę w jej kierunku podając zapieczętowany zwój. Popatrzyła na niego podejrzliwie i przeczytała jego treść. Wzdychając ciężko i spojrzała na wroga.
  - Jeśli nie ma innego wyjścia... Jestem księżniczka Arisa z Krainy Wiecznej Nocy! Zgodnie z moim rozkazem ściąć mu głowę!
   Obcy mężczyzna spojrzał na dziewczynę, a po jego twarzy przemknął delikatny uśmiech. W jej szarych oczach odbijała się czerwień jego krwi. Odwróciła się w stronę wieśniaka i rzekła:
  - Nie bójcie się. Jesteście moimi dziećmi nocy. Jak długo będzie świecił księżyc, tak długo będzie panował tutaj pokój. Zadbam o to, ale do tego czasu powinniście uważać.
   Po wypowiedzeniu tych słów odwróciła się od niego i powędrowała z powrotem do zamku. Weszła do komnaty, w której znajdowały się setki nietoperzy. Chwyciła za pióro i odpisała na wiadomość. Władca wiecznego lodu wypowiedział wojnę. Nie da się przejść obok tego obojętnie.
   Arisa była uważana za uosobienie zła. Bezwzględna i okrutna wobec swoich wrogów. A każdego kto, by się jej przeciwstawił czekała śmierć.
   Chwyciła za kieliszek i wzięła łyk czerwonego wina. Podeszła do okna, by znów spojrzeć na księżyc. Przywiązała do nóżki nietoperza zwiniętą w rulon kartkę i wypuściła. Szybko poszybował przed siebie. Po jego zniknięciu księżniczka jeszcze przez dłuższą chwile wpatrywała się w przestrzeń. Z posępnym wyrazem twarzy odwróciła się słysząc skrzypienie otwieranych drzwi. Do komnaty wszedł wysoki, przystojny młodzieniec o szarych oczach i białych włosach. Jej najwierniejszy ze wszystkich sługa. Z delikatnym uśmiechem ukłonił się swojej księżniczce.
  - Abaddon, wróciłeś! - lekko podbiegła i delikatnie objęła sługę. - Tak się cieszę.
  - Księżniczko nie powinnaś mnie przytulać. - Sprawnie wyrwał się z jej objęć, cofnął o krok.
  - Czemu nie? Jesteś moim bratem. To nie powinien być problem. W każdym razie udało ci się dotrzeć do króla Giortaia?
  - Przypominam ci, że z nieprawego łoża. Tak, udało mi się, jednak nie przystał na propozycje rozejmu.
   Wypiła kolejny łyk wina i podeszła do stołu, na którym leżała rozłożona mapa. Chwyciła za rękojeść obok leżącego noża i z siłą wbiła go, tym samym zaznaczając Krainę Nowego dnia.
  - W takim razie to oznacza wojnę. Zabierz ze sobą tylu rycerzy ilu uważasz za słuszne i zrównajcie z ziemią dokładnie pół krainy. To będzie ostrzeżenie.
   W jej oczach odbijała się nienawiść oraz żądza mordu. Abaddon ujrzawszy jej wyraz twarzy ukłonił się i wyszedł z komnaty. Arisa spojrzała na wino w swoim kieliszku i rzuciła nim o ziemię. Zerknęła jeszcze raz na mapę. Przejechała palcem po każdej krainie, po czym wyciągnęła wbity w stół nóż. Dokładnie mu się przyjrzała i opuszką palca jeździła po jego ostrzu. W tym samym momencie do komnaty weszła służka, by pospiesznie posprzątać rozbity kieliszek. Na widok zeźlonej twarzy swojej pani drgnęła z przerażenia. Ukłoniła się i wybiegła z komnaty tak szybko jak tylko mogła. Po chwili weszła kolejna, by zapytać czy dolać wina. W przeciwieństwie do pierwszej była bardzo opanowana i spokojna. Księżniczka spojrzała na nią dziwnie przecząco kręcąc głową. W końcu jak mogła dolać wina, skoro nie było już kieliszka? Nie jest to oczywiste. Arisa ruszyła w stronę drzwi, obojętnie zerknęła na służącą ostatni raz i zobaczyła w jej oczach pogardę. Wiedziała, że nie ma u siebie wielu jej zwolenników, ale ta pogardliwa twarz wydała jej się aż obrzydliwa. Na tej pozycji jej podejrzliwość musiała być na najwyższym poziomie. Nie raz znajdowali się tutaj szpiedzy. Prawdopodobnie ona była jedną z nich. Nim wyszła odwróciła się w stronę służki i dokładnie jej się przyjrzała. Wglądała na prosta dziewczynę z wioski. Małe czarne oczy, włosów nie było widać przez nakrycie głowy, Była wyższa niż Arisa. Tym razem postanowiła się nią nie przejmować.
  - Czas na podwieczorek. - Obojętnie rzuciła na co służąca skinęła głową, i wyszła.

czwartek, 15 stycznia 2015

Prolog

   Świat nierzeczywisty, składający się z pięciu krain. Powieść skupiona na księżniczce Arisie, władczyni Krainy Wiecznej Nocy. Miejsce ukryte pod płaszczem nocy, na które obojętnie spogląda blady księżyc. Prowadzi odwieczny spór z hrabią Victorem władcą Krainy Cienia. Pewnego dnia postanawia zażegnać go na dobre i zjednoczyć się. Hrabia wysłuchując co księżniczka ma do powiedzenia daje jej propozycje.
   Prócz Victora, Arisa ma na głowie także wewnętrzne kłopoty w kraju. Ciągłe bunty, spory, konflikty i nielojalni poddani nie dają o sobie zapomnieć. Co zrobi Arisa i inni władcy, którzy chcą obalić Krainę Wiecznej nocy??