poniedziałek, 2 lutego 2015

Rozdział drugi

1.
   Tak jak nakazała jego pani Abaddon wziął ze sobą dokładnie dwudziestu ludzi. Wyruszyli na wschód. Wędrówka konno zajęła im dokładnie cztery dni i trzy noce. Gdy dotarli już na miejsce zaczęli podpalać jeden dom za drugim. Ogień rozprzestrzeniał się w zastraszającym tempie.
  - Podpalcie też spichlerz. Dzięki temu pozbawimy ich żywności na jakiś czas. - Rozkazał Abaddon po czym pojechał do króla Giortaia.
   Nienawidził zabijania, jednak nie chciał przeciwstawiać się księżniczce. Znaczyła dla niego bardzo wiele. Dla niej był gotowy oddać własne życie. Podczas drogi rozmyślał o swojej przeszłości. Przez pewne wydarzenia szargało nim bezlitośnie sumienie każdej nocy.  On i Arisa mieli kiedyś wspólnego ojca. Został on zabity, gdy rodzeństwo miało trzynaście lat. Między księżniczka a jej sługą było około czterech miesięcy różnicy. To Abaddon był starszy, jednak jego matka była jedną ze służek księcia, przez co chłopak nie mógł objąć po nim władzy. Nie przejmował się tym, ponieważ nigdy tego nie pragnął. Jedyne czego chciał to zawsze być przy boku Arisy.
   Po śmierci księcia Angela, księżna matka zaakceptowała bękarta i przygarnęła pod dach czyniąc go tym kim jest teraz. Nie przeszkadzały mu żadne humory i zachcianki siostry. Nie zwracał również uwagi na szepty prostego ludu ani zgryźliwe komentarze wśród reszty służby i wojska. Kochał ją tak bardzo mocno, że nie mógł tego opisać żadnymi słowami. Wiedział już od bardzo dawna, iż nie kocha jej jak siostry, tylko jak kobietę. Niestety ich miłość nie miała prawa bytu. Była jedynie niespełnionym pragnieniem młodego mężczyzny. Nikt nie mógł się o tym dowiedzieć, więc i sama Arisa była nieświadoma jego najskrytszych uczuć. Ale jak długo Abaddon mógł wytrzymać w milczeniu? Jak długo mógł powstrzymywać swoje młodzieńcze pożądanie? Teraz nie było to ważne. Priorytetem był rozkaz jego pani... Nie, jego ukochanej.
   Zdążył dotrzeć do zamku i już napotkał pierwszą przeszkodę. Przy zamkowej bramie stało dwóch strażników. Zszedł z konia po czym podszedł bliżej. Strażnicy zauważywszy go ruszyli do ataku. Zdecydowanym ruchem przebił pierwszemu serce mieczem. Poprowadził ostrze ku górze rozcinając wroga. Odwrócił się w stronę drugiego przeciwnika. Strażnik widząc lodowate, pewne spojrzenie Abaddona, zawahał się i cofnął o krok. Niepewnie zamachnął bronią. Nocne dziecię wykorzystało ten ułamek sekundy ucinając słabeuszowi głowę.
   Wtargnął do środka i nie zatrzymując się nawet na chwile dobiegł do komnaty, w której przebywał król Giortai.
   Mężczyzna nawet nie drgnął. Stał spokojnie wyglądając przez okno. Odwrócił się w stronę młodzieńca, uśmiechnął i zasiadł na tronie. W tej chwili weszła straż, jednak gestem ręki rozkazał im się wycofać. On i Abaddon nie odrywali od siebie wzroku nawet na sekundę. Napięcie rosło z każdą chwilą. Nieustająca cisza, która panowała między nimi mogłaby doprowadzić do szaleństwa. Atmosfera robiła się coraz cięższa. Czy warto zaczynać rozmowę, gdy przeciwnik doskonale wie po co się tu znaleźliśmy? Giortai postanowił przerwać bezsens tej sytuacji.
  - Przyjeżdżacie tu, palicie mi pół krainy i jeszcze ty wtargnąłeś mi to mojego zamku. Powiedz jak mam to rozumieć?
  - Królu, oszczędź mi patrzenie jak robisz z siebie błazna. Doskonale wiesz po co tu jestem, wszak niedawno stąd odchodziłem. Moja pani nie była zachwycona ostatnimi wieściami. Masz pojęcie jak bardzo nie lubię jej przynosić złych wiadomości?
  - Och, więc była zła? Bardzo?
  - To ostrzeżenie. - Abaddon odwrócił się. Chciał odejść, gdy nagle król wstał i głośno wybuchł śmiechem. Chłopak przystawił mu czubek ostrza do szyi. - Nie kpij sobie.
   Oczy młodzieńca wyglądały jakby miotały nimi błyskawice Thora. W tej jednej, jedynej chwili Giortai naprawdę poczuł strach o własne życie. W końcu zrozumiał, że jego słowa nie skrywały cienia kłamstwa. Skinął głowa na znak, iż zrozumiał. Tym razem Abaddon mógł naprawdę odejść. Po drodze zgarnął resztę nocnej straży i wrócili do domu.

2. 
   Rozległo się głośne pukanie do drzwi sypialni księżniczki. Służąca weszła, by ją obudzić. Arisa odesłała służkę z powrotem i rozejrzała się dookoła. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Łoże jest tu gdzie stało, obok niego po lewej stronie był stolik, na którym była tylko świeca, kieliszek z niedopitym winem oraz zapieczętowany, biały zwój. Koło okna nadal znajdowała się szafka z najulubieńszymi książkami i sofa. Wszystko dokładnie tak jak przed zaśnięciem, a mimo to  coś było inne. Czuć było w komnacie czyjąś obecność, ale nikogo tutaj nie było. Arisa zaczęła rozglądać się uważniej i jeszcze uważniej. Stolik, świeca, zwój... właśnie... zwój... biały, zapieczętowany. Z pewnością nie było go wczoraj, gdy kładła się spać. Spojrzała na pieczęć. Z niedowierzaniem powtórzyła czynność kilkukrotnie. Pieczęć należała do hrabiego Victora. Był on władcą Krainy Cienia. Jego zwiadowcy byli wyszkoleni w najwyższym stopniu. Pod zasłoną nocy, niczym duchy potrafili zakraść się w dowolne miejsce nie wzbudzając podejrzeń. Ciemność zawsze była po ich stronie. Cisi, niezauważalni i nad wyraz przerażający. Cała jego armia znana była z cichych zabójstw. Przy nich nie znało się dnia ani godziny, gdy przychodził czyjś kres. Wymierzali "sprawiedliwość" szybko i bezlitośnie.
  Arisa odpieczętowała zwój. Dokładnie przeczytała jego treść. W pospiechu ubrała się niedbale rzucając papier na podłogę. Gdy tylko wyszła z komnaty od razu pośpieszyła do straży nakazując podwoić ochronę i czujność. W biegu plątała włosy. Rozkazała napotkanemu stajennemu przygotować rumaka.
   Nie zwarzając na nic Arisa pogalopowała hen, hen przed siebie sprowokowana wiadomością hrabiego. Co takiego zawierał jego zwój? Kto wie czy los będzie łaskaw nam to kiedyś zdradzić.
   Pojechała bez słowa. Jej wierny brat jeszcze nie zdążył wrócić z wyprawy do Krainy Nowego Dnia. Księżniczka doskonale wiedziała, że będzie przez niego zrugana od góry do dołu, ale mimo to pojechała. Sprawa jest tak paląco pilna, iż nie mogła tego w żaden możliwy sposób zignorować.
   Po wielu godzinach w końcu dotarła do zamku Pana Ciemności. Długo wahała się czy wejść do środka. Zdecydowana była, gdy brama sama zaczęła opadać w pół. Było mroczno i wszędzie unosiła się gęsta, nieprzyjemna mgła. Arisa miała wrażenie, że ciągle jest obserwowana. Wokół nie było słychać choćby najcichszego szelestu. To złowieszcze miejsce mogło doprowadzić do szaleństwa.
   Dłużej nie czekając ruszyła do przodu. Twarz jej była bez wyrazu. Księżniczka próbowała zachować zimną krew do samego końca. Rozglądała się dookoła i kątem oka zobaczyła jakiś mały cień, który biegał w kółko. Znając poziom straży hrabiego nie zwracała na niego większej uwagi.To co robił było po prostu śmieszne. Na chwilę zatrzymała się przy kamiennym posągu. Zsiadła z konia i podeszła bliżej. Delikatnie go dotknęła. Przywoływało to jej wspomnienia. Gdy była dzieckiem czasem przyjeżdżała tu wraz z jej ojcem, księciem Angelem. Wtedy bawiła się z małym hrabią właśnie w tym miejscu. Arisa zawsze liczyła, Victor chował i za każdym razem znajdywała go w ogrodzie wśród czerwonych róż.
  - Możesz już się pokazać? Mam dość twojego biegania. - Odezwała się dziewczyna nieco już poirytowana zachowaniem tajemniczego osobnika.
  - Kim jesteś?! Czego tu szukasz?! Nie ruszaj się! - Zza kolumny wyłonił się mały chłopiec z napiętym łukiem skierowanym w stronę Arisy.
  - Nie krzycz tak, zwracasz się do władcy Krainy Wiecznej Nocy. Okaż trochę szacunku chłopczyku. Miło by było gdybyś sam się przedstawił i odłóż ten łuk, bo zrobisz sobie krzywdę.
  - Nazywam się Feniks. Wiesz, że to imię od takiego dziwnego ptaka. Nie pamiętam jaki. Mama mi kiedyś o nim mówiła. Znasz go? - Chłopiec odłożył swój łuk na ziemie. Już miał nastąpić kolejny potok słów, gdy wtrąciła się Arisa.
  - Tak, wiem. To zwierze uważane jest za symbol wiecznego życia. Odradzany z popiołów. Masz bardzo ładne imię. Uwielbiam te ptaki.
  - Naprawdę? - Zachwycił się malec.
  - Tak, ale bardziej od nich kocham nietoperze. - Uśmiechnęła się biorąc konia i ruszyła na przód.
  - Czemu własnie je? Feniksy są sto razy fajniejsze. Dokąd idziesz?
  - Czemu ty zadajesz tyle pytań? Idę spotkać starego przyjaciela.
  - A gdzie on jest? - Chłopczyk uparcie nie odstępował Arisy na krok.
  - W ogrodzie. - Uśmiechnęła się ponownie.
  - Ale teraz tam jest tylko...

3. 
   Abaddon wreszcie wrócił z misji. Chciał jak najszybciej opowiedzieć siostrze o tym co się stało. Poszedł do komnaty, w której najczęściej pracowała. Niestety tam jej nie było. Przeszukał większość zamku. W końcu zapytał przechodzącej nieopodal służącej.
  - Gdzie jest księżniczka?
  - Nie wiadomo. Gdy jedna z pracownic ją obudziła, to księżniczka po krótkim czasie wybiegła w połowie ubrana i kazała stajennemu przygotować konia. Pojechała rano i do teraz nie wróciła. Ciekawe czy coś się stało.
  - Sama?
   Służąca przytaknęła, po czym wróciła do swoich obowiązków. Abaddon nie wiedząc co ma zrobić zdjął klucz wiszący na jego szyi i pobiegł do sypialni siostry. Tylko ich dwójka mogła tam wchodzić. Reszta służby miała surowy zakaz.
  Gdy dotarł na miejsce rozejrzał się po pokoju. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Podszedł do niepościelonego łóżka chcąc je poprawić. Nieświadomie nadepnął na jakąś kartkę. Podniósł ją, spojrzał, a w niej treść:

Droga księżniczko Ariso,                        
Zmartwiła mnie wieść o Twoich dwóch wojnach, które szykują się w najbliższym
czasie. Myślę, że mogę Ci pomóc. Przyjedź do mojego zamku jeszcze dziś.
Wszystko wyjaśnię jak się zjawisz. Tylko proszę bądź sama.
                                                                      Hrabia Victor

   Po przeczytaniu tego Abaddon nie czekał nawet chwili dłużej. Wsiadł na konia i ruszył w stronę Krainy Cienia. Obawiał się w jaki sposób Victor chce pomóc Arisie. Uważał, że ten człowiek nie ma żadnych skrupułów. Jeśli coś sobie ubzdura koniecznie musi to mieć. Nie ważne jakim kosztem.
   Pamiętał z dzieciństwa, że hrabia zawsze kleił się do jego siostry. Nawet jak jej to nie odpowiadało, to mu nie przeszkadzało. To właśnie Abaddon zawsze ją chronił przed tym potworem. Jeśli teraz się nie pospieszy, ten głupiec może zrobić coś naprawdę nieprzemyślanego. A potem inni będą musieli naprawiać jego błędy. Jak zawsze.
   Pospieszył konia i ruszył na przód. Zgodnie z planem przy zamku powinien być za około dwie godziny.